Troje młodych ludzi.
Przystojny kawaler, dwie niewiasty cudnej wprost urody. Cała trójka
nie starsza niż dziewiętnaście wiosen. Siedzą przy stole lokalnej
kawiarni, na powietrzu otwartym. Pogoda prześliczna, ciepła
wiosenna. W sam raz na mniej lub bardziej udane zaloty, żywe
rozmowy, żarty. Ale nie dla nich chyba. Oto bowiem najnudniejsza
scena życia towarzyskiego młodzieży XXI wieku, w której główną
rolę gra telefon. Zamiast wymiany zdań, uśmiechów lub zalotnych
spojrzeń – wymiana danych dzięki błogosławieństwu mobilnego
dostępu do internetu. Bóg HotSpot obdarował ich szczęściem,
pozwalając skutecznie unikać nieprzyjemnej i odrażającej praktyki
osobistej interakcji twarzą w twarz. A ja w tym wszystkim? Jeno
stojący po przeciwnej stronie ulicy widz, którego szczęka z wolna
osuwa się ku ziemi. Skrywszy się w miękkim cieniu drzew rosnących
wokół zabytkowego kościoła – spoglądam i dziwię się
jednocześnie. Bo – słowo honoru daję! - przez dobre pięć minut
nie padło między nimi ani jedno słowo. Nie wymieniony ani jeden
gest czy spojrzenie. Tylko klik, klik, klik unoszące się w gorącym
powietrzu. Ni to komedia, ni tragedia. Chyba tylko jakaś farsa.
Opuściłem zrezygnowany moje miejsce w cieniu, ruszyłem dalej
ulicami. Nie ma na co patrzeć, bo każdy kolejny akt tej sztuki taki
sam jak poprzedni.
Inny dzień. Inne
miejsce. Poczułem tęsknotę za delikatnymi, eterycznymi objęciami
kochanki. Imię jej – Nikotyna. Wiedziony instynktem zajrzałem
więc do lokalnego sklepiku spożywczego. Kolejka niewielka, czekałem
więc na obsługę. Za mną para młodych ludzi. Kawaler przystojny,
dama urodziwa. Na moją ocenę, studenci znajdującej się tuż obok
uczelni, chcący zaopatrzyć się w prowiant na długi dzień
wytężania mózgownic. Może kanapka z tuńczykiem? Spytał
mężczyzna. Nie, bo białe pieczywo niezdrowe. Odparowała
towarzyszka. Może drożdżówka? Ależ nie, uchowajcie bogowie w
niebiesie! Ileż tam cukru, co śmierć rychłą niesie. Po chwili
zrezygnowany młodzian najwyraźniej stracił apetyt, słuchając
litanii grozy, głoszącej jaki okrutny los spotkać go może w
wyniku przyjmowania pożywienia. Poprosił o Colę Zero. Oczywiście,
że i tego nie pozwolono mu kupić. Demon imieniem Aspartan kryje się
bowiem w tej niewinnej puszce, jako dżin w butelce. Szczęśliwie
dla mojego zdrowia psychicznego – przyszła moja kolej. Zadowalając
się paczką dwudziestu porcji namiętności opuściłem dom
koszmarów, gdzie każdy jeden towar niesie rychłą zgubę i śmierć
w męczarniach. Na pożegnanie otrzymałem jeszcze w bonusie porcję
gromowych spojrzeń i wygłoszonych szeptem komentarzy o szkodliwości
palenia. Najpewniej ścigały mnie życzenia rychłej śmierci, bym
swą obmierzłą egzystencją nie kalał oblicza Matki Ziemi.
Gdyby to się zdarzyło,
przynajmniej miałbym coś, czego aktorom wymienionych dwóch scenek
chyba brakowało. W swej trupowatości byłbym martwy na 100%. A tak,
uwięzienie w ogólnoplanetarnym pudle z kotem Schrödingera.
Spotkanie bez spotkania, jedzenie bez jedzenia. Wszystko na pół
gwizdka.
Pamiętam że upiekłem
kiedyś ciastka. Częstowałem kolegów na uczelni. Ot, bo to fajne.
Jedna tylko koleżanka nie chciała, skosztowanie wypieku poprzedziła
bowiem seria pytań. Czy biszkopty dietetyczne? Czy twaróg chudy?
Czy czekolada ze zmniejszoną zawartością cukru? Jakbym, kurde mol,
chciał robić ciastka bez ciastek to obdzielałbym kumpli sucharami
i wodą źródlaną! Z pewnością zdrowiej i bardziej dietetycznie. Oraz całkiem bez frajdy.
Jak udało się stworzyć słodki napój bez cukru, to właśnie udaje się stworzyć życie bez życia. Też dużo bardziej dietetyczne. I całkiem niesmaczne.